Co się stało to się nie odstanie.
Taka kolei rzeczy.
Ze sprawami ostatecznymi się nie dyskutuje przecież.... nie chcę być źle zrozumiana... ale jest we mnie pogodzenie się z losem, Bogiem, siłą wyższą - niech każdy nazywa to jak chce.
Smutni mi i pusto, ale spokojnie. Mimo, że ... na pogrzeb nie ogłam jechać - Laura się tak rozłożyła, że miała w nocy ponad 40 st. gorączki. Nie było mowy, żeby ją zostawić z kimkolwiek - ona by nie została, a ja bym się denerwowała, że coś się stanie, że ktoś sobie nie poradzi. Była naprawdę chora - pierwszy raz w życiu przeleżała cały dzień w łóżku, w piżamie, i nie miała ochoty na zabawę. Ale na szczęście przeszło - to była "tylko" ostra infekcja gardła.
Babcia mi wybaczy, nie darowałaby mi natomiast, gdym nie dopilnowała dziecka.
Kwiaty pojechały, a ja byłam na cmentarzu tydzień później.
Laura prosiła, żeby babci Mani powiedzieć, że przyjedzie jak wyzdrowieje.
Takie ma dziecko pomysły. Bo ona doskonale wie, co się stało. Zresztą rozmawiały z babcią na takie tematy nie raz (!!!), i wdzięczna jestem babci, że w zasadzie przygotowała moje dziecko w tym temacie za mnie :-)
Trochę mnie drażni ten przedświąteczny bieg. Wszędzie pełno ludzi, kolejki, przepychanki. Nie mam na to ochoty. Zakupy zrobiłam w internnecie. Lista prezentów dla Laury jak zwykle dłuuuuga i imponująca, ale wszystko udało mi się załatwić (zobaczymy jak tatuś się popisze...?)
Będzie zadowolona :-) Jej mina na widok wymarzonego prezentu - bezcenna!
Ostatnio Barbie w odwrocie - na rzecza Monster High.
Wiem, wiem, może to jeszcze nie ten wiek, nie ta tematyka... ale dziecko tych potworków się nie boi i zasypia trzymając w ręku swoją imienniczkę Draculaurę.
Do kupienia pozostało mi zatem tylko kila drobiazgów, poza tym drobne porządki i zrobienie dekoracji świątecznych.
Damy radę ;-)